The Doll House 6, fan fiction, The Doll House

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozdział nie był betowany
Rozdział 6
Odciąganie uwagi
- Rose, jesteś tego pewna? – zapytałam, kiedy poprawiała kucyk. Nawet
podczas samobójczej misji musiała wyglądać perfekcyjnie.
- Jak cholera, nie – odpowiedziała bez zastanowienia. – Ale w tej sprawie już
nikomu więcej nie ufam. Sama muszę się tym zająć. – Schyliła się, żeby
zawiązać sznurowadła. – Poza tym, ja będę miała wielkiego mena ze
strzelbą, a ty Jacoba i seksownego człowieka gór.
- Chodźmy, panienko! – Emmett zagrzmiał. Jeśli chciał wydostać się stąd
żywym, musieliśmy nauczyć go nad sobą panować. Mimo wszystko, patrząc
na te cholerne dołeczki, ciężko byłoby się na niego gniewać.
- Niczym się nie przejmuj, mała Bello. Odstawię ją w jednym kawałku. –
Mrugnął do mnie i stanął przy drzwiach.
Rosalie odprowadziła go wzrokiem.
- Jest… inny. – Znowu zwróciła się w moją stronę. – Uścisnęłabym cię na
pożegnanie, czy coś, ale wiem, że wrócę. Po co niepotrzebnie się wzruszać?
- Do zobaczenia. – Przytaknęłam.
- Gotowa, moja panienko? – Emmett zapytał.
- Nie, ale chodźmy – odpowiedziała. Jak typowy dżentelmen przepuścił ją w
drzwiach i zaraz potem ruszyli w drogę. Miejmy nadzieję, że wrócą.
Pamiętając, ile czasu zajęło Emmettowi dotarcie do nas po eksplozji, można
było się domyślać, że samochód nie stał daleko. Jeśli akcja pójdzie zgodnie z
planem, nie powinni wrócić później niż za godzinę. Wzięłam nóż i pobiegłam
na górę, żeby móc wszystko obserwować. Gdyby ktoś z nas zobaczył
tropicieli, miał ze sobą szklankę, którą zbiłby, dając wszystkim sygnał bez
potrzeby mówienia ani słowa. Widziałam bezszelestnie przemieszczających
się Emmetta i Rosalie, idących tak szybko, jak tylko mogli. Kiedy zniknęli mi
z oczu, odetchnęłam z ulgą. Przynajmniej udało im się dotrzeć na tyle daleko.
Mój puls przyspieszył, kiedy usłyszałam dźwięk tłuczącego się szkła,
dochodzący z korytarza na dole. Nadchodzili. Szybko odsunęłam się od okna i
prawie krzyknęłam, kiedy zdałam sobie sprawę, że ktoś za mną stoi.
- Jest ich tylko dwoje. – Edward. – Jeden facet. Jedna kobieta. – James i
Victoria. To musieli być oni.
- Co mam teraz robić? – zapytałam, prawie szepcząc.
- Zejść mi, ku***, z drogi – odpowiedział ostro, po czym wepchnął mnie do
szafy i zamknął drzwi, zostawiając samą w ciemności.
Teraz, kiedy inni ryzykowali swoim życiem, po prostu jak niczego innego
pragnęłam się tu ukrywać. Najgorsze było to, że on cały czas przytrzymywał
drzwi. Dlaczego sobie nie poszedł? Nie mogłam się odezwać. Tak samo jak
się na niego wściekałam, nie chciałam, żeby coś mu się stało, i to przeze
mnie.
Tropiciele nie weszli po cichu. Usłyszałam huk, jeden dochodzący z dołu, a
drugi z góry.
- Jessica! Odsuń się! – doszedł mnie krzyk Jacoba. Mocniej naparłam na
drzwi. Chciałam się stamtąd wydostać. Musiałam im pomóc, ale Edward dalej
nie ustępował.
- Riley! – jakiś nieznany głos krzyknął. Domyślałam się, że to jednak nie
James i Victoria. – Pożałujesz... – Dobiegł mnie głośny trzask, ale zaraz po
nim nastąpiła cisza.
Edward w końcu odszedł od drzwi, a ja wybiegam na zewnątrz.
- Powaliło cię?! Jak mogłeś to zrobić? Co jeśli by nas potrzebowali? – Zadając
każde pytanie, uderzałam go w pierś. Byłam naprawdę wkurzona. Tak po
prostu tu stał, kiedy inni musieli walczyć.
Chwycił mnie za ramiona i przyparł do ściany.
- Chcą cię żywą – warknął. – Oni potworami. Z tego, co udało mi się do tej
pory dowiedzieć, ci, którzy umrą, będą mieli szczęście. – Puścił mnie i
wybiegł z pokoju.
- Bells! – usłyszałam wołanie Jake’a.
Pobiegłam do niego.
- Jacob, co się stało?
Uścisnął mnie przelotnie.
- Facet jest już trupem, ale kobieta żyje. Chciałem policzyć się z Riley’em, ale
Jessica, biegnąc bez oglądania się, weszła mi w drogę. Prawie, że już ją
dźgnął, kiedy Mike zaatakował tego zdrajcę od tyłu. Kobieta ruszyła mu na
pomoc, ale Jess przywaliła jej deską. Związaliśmy ją na dole.
Zeszliśmy na parter, zobaczyć, co dokładnie się stało. Wszyscy byli w salonie.
Mike obejmował Jessicę, a Lauren siedziała z nogą na nodze i skrzyżowanymi
rękami. Dziewczyna przywiązana do krzesła nie wyglądała na starszą ode
mnie. Edward podszedł do niej z wiadrem wody i oblał, sprawiając, że z
głośnym westchnięciem się obudziła.
- Kim jesteś? – zapytał.
- Niczego ci nie powiem! – warknęła. Nie miała zamiaru się poddawać, była
gotowa poświęcić wszystko, żeby się uwolnić.
Edward w końcu stracił nad sobą panowanie i przyparł ją do oparcia krzesła.
- Powiesz mi, kim on jest i czego chce – Wyjął swój nóż – albo zacznę
odcinać ci części ciała. Do mówienia nie potrzebujesz palców... czy, na
przykład, oczu. Od czego mam zacząć?
Cholera jasna! Był przerażający.
- Nie wiem wszystkiego – jęknęła. – Mam na imię Bree. Dopiero zaczęłam dla
niego pracować. To moje pierwsze zadanie. Miało być proste. Musieliśmy
tylko odciągnąć waszą uwagę, ale Riley uparł się, żebyśmy zrobili coś więcej.
Myślał, że przyprowadzając jednego z was, zaimponowałby Victorii.
- Odciągnąć uwagę od czego? – zapytałam. Uśmiechnęła się ironicznie. –
Odciągnąć uwagę od czego? – krzyknęłam jeszcze raz.
- Naprawdę myślisz, że pozwoliliby tej blondynie zwiać? – Zaśmiała się.
- Rosalie – wyszeptałam, drżąc. Mieliśmy tu zostać, żeby ich zmylić, jednak
oni w tym samym czasie robili dokładnie to samo, a w dodatku poszli za
Rose. – Idę jej szukać.
Edward nagle się odwrócił.
- Porąbało cię.
Jacob podszedł do mnie.
- Pójdę z tobą
- Nie ma potrzeby – Lauren powiedziała lekko znudzonym tonem. Była
zwrócona w kierunku okna. – Zaraz tu będą.
Wszyscy usłyszeliśmy, jak weszli na ganek. Jake otworzył im drzwi.
- O cholera! Co się stało?
Oboje byli we krwi, a Emmett - z wyraźnym trudem - stał oparty o Rosalie.
Jacob pomógł jej doprowadzić go do kanapy.
- Doszliśmy już do samochodu, kiedy dostał strzałą w nogę. Ominęła kość i
przeszła na wylot – dziewczyna wyjaśniła roztrzęsiona. – Odłamałam
końcówkę i ją wyjęłam. Chciałam zatamować krwawienie. – Potrząsnęła
głową. – Ta pieprzona baba z autobusu celowała w niego drugi raz, ale ją
uprzedziłam. Dostała kulką w łeb.
- Mówiłem ci, żebyś wzięła broń i uciekała – Emmett odezwał się wątłym
głosem. Stracił dużo krwi.
- Wiem – rzuciła ostro, ale zaraz potem wyraz jej twarzy lekko złagodniał. –
Nie mogłam.
Edward, który - w czasie kiedy mówiła - zdążył wyjść z pokoju, wrócił z
podartym prześcieradłem i jakimś płynem. Zdjął prowizoryczny opatrunek
zrobiony z kurtki Rosalie i nogawki spodni Emmetta, odsłaniając krwawiące
miejsce. Otworzył butelkę i zaczął oczyszczać ranę, sprawiając, że chłopak
wył z bólu, a my - z grymasem - odsunęliśmy się jak najdalej.
- To powstrzyma infekcję – powiedział, po czym ciasno obwiązał
prześcieradło wokół rany.
- Okej, ale piecze jak cholera – Emmett odpowiedział, zaciskając zęby.
- Ale macie przynajmniej te części? – Lauren zapytała, niecierpliwiąc się.
Rosalie spojrzała na nią spode łba i rzuciła na podłogę swój plecak. Elementy
w środku, jakby w odpowiedzi, zgrzytnęły.
- Powiedziałam, że dam radę.
- Mówiłaś też, że będziesz czekać do swojej nocy poślubnej, ale to jakoś ci
się nie udało – Lauren dodała cicho, ale Rose i tak ją usłyszała.
- Ty pieprzona suko! – Skoczyła do niej, wyciągając strzelbę i celując prosto
w dziewczynę.
- Rose, uspokój się – powiedział Jacob. Dziewczyna cała trzęsła się ze złości,
rzucając piorunami w stronę Lauren. Nie trzeba mówić, że nikt nawet nie
śmiał wykonać gwałtowniejszego ruchu, a niedoszła ofiara nie ruszyła się ze
swojego miejsca.
- Rosie – Emmett powiedział delikatnie. Spojrzała w jego stronę. Wyciągnął
rękę. – Nie marnuj mi naboi. – Lekko się uspokoiła i niechętnie oddała broń.
Lauren wstała, gotowa wyjść z pokoju.
- Psychiczna dz***a– wymamrotała trochę za głośno.
Rosalie rzuciła się na nią. Miałam dziwne wrażenie, jakby jakieś małe ludziki
w mojej głowie właśnie odprawiały taniec szczęścia.
W końcu wzięła plecak.
- Mam zamiar uruchomić tego jeepa.
- Po co się w to bawić? – Bree zapytała. Cholera. Prawie o niej zapomniałam.
– Nigdy nie pozwolą wam skończyć. Jeszcze tego nie rozumiecie? Oni
zbudowali ten dom. Potem was tu przywiedli. Naprawdę myślicie, że tutaj
jesteście bezpieczniejsi niż w lesie? Doskonale wiedzą, gdzie mogą was
znaleźć i jak wejść.
- Dlaczego? – Jessica zapytała. – Dlaczego to robią?
Uśmiechnęła się.
- Dla zabawy.
- Może naprawdę powinniśmy stąd odejść – zaproponowałam. – Ma rację.
Wiedzą, gdzie nas szukać. Siedząc tu, czekamy na nich.
- Gdzie mielibyśmy iść? – Mike zapytał. – Jeśli ma nadejść jakaś pomoc, na
pewno nie będzie tu na czas.
- Jeśli ktoś miałby przyjść, to zginąłby tak jak my – Jacob wtrącił.
- Ale wy nie macie się czym martwić – Mike dorzucił. – Chcą was żywych.
- I myślisz, że to dobrze? – odparowałam. – Nie wydają się zbyt gościnni. –
Kątem oka zobaczyłam bezczelny uśmieszek Bree. – Możemy już ją zabić?
Potrząsnęła głową.
- Głupia Swan. Potrzebujecie ode mnie informacji.
- Skoro i tak mamy umrzeć, to po co nam to? – rzuciłam.
Jake chwycił mnie za ramię i odciągnął do tyłu.
- Nikogo byś nie zabiła, Bells. Nawet takiego kawałka gówna jak ona.
- Jeśli mielibyście uciekać, to mnie bez problemu udałoby się narobić takiego
hałasu, że myśleliby, że nadal jest tu szóstka ludzi. Nie mogę z wami iść.
Tylko bym wszystko spowalniał – Emmett wtrącił i wskazał na swoją nogę…
Nie było mowy, żeby do czegoś takiego doszło.
- Nie zostawimy cię samego, Em. To nasza wina, że się tutaj znalazłeś.
Wzruszył ramionami.
- Rób jak chcesz, ale nie miałbym nic przeciwko, żeby dla całej drużyny
poświęcić jedną osobę.
- Zamknij się – powiedziała Rosalie. – Nie zostawimy cię tu, cholerny dupku.
– Wydaje mi się, że właśnie odkrywała delikatniejsze znaczenie słowa
„dupek”.
- Idę pozbyć się tamtego ciała – powiedział Edward. – Postarajcie się nie
zrobić niczego głupiego, kiedy mnie nie będzie.
- Victoria się z tego nie ucieszy. Riley był jej ulubieńcem – powiedziała Bree.
Odwróciła się do Mike’a. – I dowie się, że ty to zrobiłeś.
Jessica wsadziła jej do buzi knebla i – z poczuciem winy – spojrzała na nas.
- Przepraszam. Wyprowadzała mnie już z równowagi.
Patrzyłam, jak Edward wychodził z domu z ciałem przełożonym przez ramię.
- Jest bezpieczny... sam?
- Wcześniej też był sam. Jestem pewien, że nic mu nie będzie – powiedział
Jake, a po chwili, razem z Rosalie, wyszli do garażu.
Mike i Jessica poszli na górę, pilnować, czy nic się nie dzieje. Lauren
dołączyła do nich, kiedy tylko do siebie doszła. Usiadłam na kanapie, obok
Emmetta, nie spuszczając wzroku z Bree.
- To jaka jest wasza historia, mała Bello? Co sprowadziło was w wielkie,
groźne góry Tenneessee?
Prychnęłam.
- Chciałam przeżyć jakąś przygodę. – O ironio.
- I jak ci się podoba? – Uśmiechnął się.
- Cudownie – odpowiedziałam.
Lekko poklepał mnie po ramieniu.
- Wszystko będzie dobrze.
- Skąd możesz to wiedzieć? – zapytałam.
- Nie wiem – zaśmiał się. – Po prostu jestem optymistą. – Mój uśmiech
zamienił się w ziewnięcie. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio spałam.
- Idź się zdrzemnąć. Obudzę cię, jeśli coś się będzie działo – Emmett
zaproponował.
- Dzięki. – Pomogłam mu podeprzeć nogę, po czym sama ułożyłam się na
drugim końcu kanapy. Nie mogłam uwierzyć, jak szybko udało mi się zasnąć.
Kiedy się obudziłam, nie byłam już na sofie, ale w łóżku. Szybko wstałam i
zobaczyłam Edwarda stojącego przy oknie, tyłem do mnie.
- Jak się tu znalazłam? – zapytałam.
- Przyniosłem cię – odpowiedział, nie odwracając się. – Na tej kanapie
nabawiłabyś się tylko bólu szyi.
- Co to cię w ogóle obchodzi?
- A co za różnica? – rzucił szybko. Przez chwilę panowała cisza. – Na szafce
nocnej jest jedzenie. Powinnaś coś przekąsić.
Wkurzało mnie to, że mówił, co mam robić, ale byłam na tyle głodna, żeby
go posłuchać. Kiedy jadłam, dalej stał przy oknie, szukając choćby
najmniejszego znaku obecności tropicieli.
- A gdzie inni?
- W pobliżu – odpowiedział. Najwyraźniej irytowałam go swoimi pytaniami.
- Skoro tak bardzo cię denerwuję, to dlaczego cały czas się przy mnie
kręcisz? – Odwrócił się i rzucił mi lodowate spojrzenie. – Dlaczego nie... – Nie
pozwolił powiedzieć niczego więcej, ponieważ naparł na mnie swoimi
wargami. Uderzyłam plecami o zagłówek łóżka, ale on nie zmniejszał siły.
Przygryzł krawędź mojej wargi, po czym wepchnął język do ust. Nikt nigdy
nie całował mnie tak brutalnie, ale jednocześnie tak wspaniale. – A to co? –
zapytałam, kiedy w końcu się odsunął.
- Sposób, żebyś się zamknęła – odpowiedział, wstając z łóżka.
- Dupek – mruknęłam. Zaczęłam się podnosić, kiedy z dołu doszedł nas jakiś
krzyk. Edward chwycił mój nadgarstek, pchnął za siebie i ruszył po schodach,
zobaczyć, co się stało. Przecisnął się przy Lauren, biegnąc do salonu.
W piersi Bree tkwiła strzała, a ona lekko osunęła się z krzesła.
- Odejdź od okna! To nadleciało znikąd – powiedział Emmett.
- Co się stało? – zapytała Rosalie.
- Wyjąłem knebel, żeby zobaczyć, czy czegoś się od niej dowiemy. Miała już
zamiar zacząć mówić, kiedy to tu wleciało – wyjaśnił. – Obserwują nas z
zewnątrz. Wiedzieli, że mogła powiedzieć coś, czego nie powinna, więc ją
unieszkodliwili.
- Bawią się z nami. Mogą zabić nas w ułamku sekundy, zupełnie jak ją, ale co
by było w tym zabawnego? – powiedział Edward.
Jessica zachlipała.
- Mówisz, że nie mamy żadnych szans?
- Mówię, że to gra i lepiej, żebyśmy zaczęli bawić się razem z nimi. –
Naprawdę, ten koleś czasami snuł przerażające wizje.
- A jak niby, ku***, mamy to zrobić? – Mike zapytał. Nadal nie był entuzjastą
naszego nowego towarzysza.
Edward wyciągnął nóż.
- Wygląda na to, że sami musimy zorganizować sobie małe polowanie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • shinnobi.opx.pl
  •